Prawie zawsze,

gdy jadę gdzieś na sesję to pojawiam się za wcześnie. Zawsze wtedy czekam pod budynkiem i podziwiam okolicę. Tym razem wyszło tak, że Magda mieszkała koło przedszkola, bądź innego miejsca w którym jest dużo dzieci. Więc tuż przed 10 rano chłonęłam i rozbudzałam się dźwiękami dochodzącymi z budynku.  ( Swoją drogą to rozbudzenie było mi bardzo potrzebne, bo tego dnia wstałam o 4 rano, żeby być na czas. )

Magda mnie uprzedziła, że Leoś początkowo może mną wzgardzić, a Bonaparte przyglądać mi się jedynie z boku i obserwować, czy w ogóle opłaca mu się do mnie podejść. Na szczęście miałam ze sobą MAGICZNE PIÓRKA które bardzo szybko przekonały wszystkie koty do współpracy.  Magisterka, która wyszła już do mnie na samym początku – żeby obwąchać moją torbę też była zainteresowana nową zabawką.  Zdjęcia z wędką robiłyśmy głównie na hamaku, więc kotki mogły poczuć się jak prawdziwe tarzany, gdy wspinały się po jego niestabilnej konstrukcji.

 

Na sesji u mnie często jest tak, że do pomocy mamy dużo rekwizytów. A to piórka długie, a to krótkie, a to cosma, a to… pasta.. I cóż czasami można się pogubić w tej ilości dobroci dla kotków.  Byłyśmy w trakcie robienia wspólnych przytulankowych zdjęć na hamaku, gdy Magda zorientowała się, że nie ma pasty. Okazało się, że… na niej usiadła. Czasami takie rzeczy się u mnie zdarzają, czasami też śmieje się, że podczas sesji oznaczam wszystko pastą. A to tutaj spadnie kropelka, a to tam. Wiem, że to może brzmieć jak antyreklama, ale tak po prostu jest 😀 Przy pracy z kotami naprawdę ciężko jest wyjść z tego czystym, czy nie podrapanym, a już na pewno niemożliwe jest wyjście niezakłaczonym. ;D

 

Już nie przedłużając – zapraszam Was do obejrzenia tej pastowej historii, w której to jednak nie pasta grała pierwsze skrzypce, a trzy magiczne kotki: Magisterka, Leon, Bonaparte  i ich mama Magda.

 

A teraz proszę iść i pogłaskać swoje kotki!